John Legend
Darkness and Light (2016)
G.O.O.D. Music
Legend kontynuuje dobrą passę po Love in the Future, które wyniosło go na szczyty list przebojów i zamazało skazę po nieudanym Evolverze. Na Darkness and Light ciąży zresztą przez to swoiste piętno drugiej płyty, z czym wokalista radzi sobie całkiem nieźle — utrzymuje obrany przed trzema laty kurs, jest zachowawczy, ale stylowy, dzięki czemu prawdopodobnie uda mu się utrzymać uwagę zdobytych wcześniej słuchaczy, ale raczej nie przyciągnie nowych. W przeciwieństwie jednak do klasycznego kazusu drugiej płyty Legend jest całkowicie wyluzowany i porusza się w dużej mierze we własnej strefie komfortu — nie musi już niczego udowadniać ani sobie, ani krytykom, ani słuchaczom. I właśnie ten mimowolnie beztroski vibe jest największym atutem krążka w przeciwnym razie bezpiecznie dryfującego w stronę nowoczesnego adult contemporary.
Chance the Rapper znakomicie wchodzi w klasyczną rolę rapera na soulowej płycie, doskonale dopełniając chilloutowe midtempo „Penthouse Floor” stylistycznie sięgające jeszcze do czasów „Save Room”, a Brittany Howard z Alabama Shakes wprowadza do sensualnego tytułowego numeru rockową energię porównywalną do tej, którą udało się osiągnąć Beyoncé z Jackiem White’m na Lemonade. Howard nie pojawia się tu zresztą przypadkowo — za większą część produkcji na Darkness and Light odpowiada Blake Mills, jeden z współtwórców brzmienia ostatniego krążka Alabama Shakes. Wśród istotnych wyjątków należy wymienić natomiast przede wszystkim wyprodukowane przez zaangażowanego w tegoroczną płytę Lady Gagi BloodPopa „What You Do to Me” zestawiające mroczne, pulsujące syntezatory z natchnionym soulowym refrenem i znakomicie komponujące się z kolejnym na trackliście, już nieco bardziej zachowawczym „Surefire”.
Na tym jednak tytułowy mrok się kończy — przynajmniej w sferze muzycznej. Ostatecznie mimo zawirowań i nieprzeniknionej ciemności na horyzoncie puentujące krążek „Marching Into the Dark” brzmi zdumiewająco świetliście.